PROLOG
Siedziałem cicho w szafie
niczym mysz pod miotłą. Słyszałem przytłumione głosy
dobiegające z kuchni, niosące się korytarzem aż na piętro. Nie
wychodziłem, nie wychylałem się. Bałem się tego co się dzieje.
Jak zwykle o tej samej porze. Każdego dnia o dwudziestej pierwszej z
pracy wracał ojciec. Wkurwiony już w drzwiach wejściowych zrzucał
marynarkę, rozwiązywał krawat i zmierzał do kuchni, by chwilę
później rzucać w kierunku żony wiązankę przekleństw,
obarczając ją o stan w jakim jest on sam, jego dom i praca. Chwytał
ją za gardło uniemożliwiając oddychanie, rzucał nią o ścianę
jakby była szmacianą lalką, okładał po głowie pięściami,
podduszał krawatem, szarpał, popychał, a nawet gwałcił. Nie
przejmował się tym, że mogę to wszystko słyszeć. W takich
momentach prawdopodobnie zapominał, że ma kilkuletniego syna, który
boi się i nie rozumie zaistniałych sytuacji. Owszem, połowy rzeczy
nie rozumiałem, ale wiedziałem, że dzieje się coś niedobrego
skoro mama każdego wieczoru kazała chować mi się w szafie,
zasłaniać uszy i być cicho. Słysząc przytłumione wrzaski,
rozbijane szkło, niezidentyfikowane huki, wiedziałem, że
powinienem coś zrobić, ale nie potrafiłem. Strach mnie
paraliżował, przejmował kontrolę nad ciałem.
W
końcu nadszedł TEN dzień. Dzień, w którym coś we mnie pękło.
Nie potrafiłem już siedzieć cicho z założonymi rękami i czekać
na rozwój wydarzeń, by następnego dnia znaleźć mamę zakrwawioną
na podłodze w kuchni. Kiedy tylko usłyszałem pierwsze przekleństwa
wydobywające się z ust ojca, wyszedłem po cichu z pokoju i
skierowałem się w dół schodów. Przycupnąłem za drzewkiem
bonsai, które mama dostała w prezencie od przyjaciółki i które
idealnie mnie zasłaniało. Nasłuchiwałem tej samej rutyny,
jednocześnie zaglądając ostrożnie do wnętrza kuchni. To, co tam
ujrzałem sprawiło, że aż poleciałem do tyłu, upadając i
uderzając tyłkiem o podłogę. Nie,
nie może być... To nie może być prawda,
pomyślałem, po czym szybko wstałem i niepewnie wszedłem do
pomieszczenia, by chwilę później upaść na kolana obok zastygłego
ciała rodzicielki.
- Mamo? Mamo! Obudź się,
mamo, proszę! - Chwyciłem ją za ramię i zacząłem potrząsać,
czując pierwsze łzy spływające po moich policzkach. - Mamo!
- No w końcu wylazłeś z
nory! Cholerny bachorze, z tą dziwką jeszcze nie skończyłem, ale
to nie problem. Ty będziesz kolejny. - Zaśmiał się mężczyzna,
chwytając butelkę z whisky i pociągając parę łyków.
Spojrzałem na niego
zdenerwowany i sapnąłem cicho. Musiałem coś zrobić, teraz. Nie
bardzo wiedząc co mężczyzna będący rzekomo moim ojcem ma zamiar
zrobić, rzuciłem się do najbliższej szuflady i wyciągnąłem...
wałek do ciasta. Niewiele myśląc, stanąłem nad ciałem matki w
pozycji obronnej i skierowałem jeden z końców wałka w kierunku
mężczyzny.
- I co? Masz zamiar mnie
dźgnąć tą kupą drewna? - Prychnął rozbawiony i kontynuował
picie.
Zagryzłem wargę,
obejrzałem się na mamę, po czym znów spojrzałem na tatę. Nie
chciałem mu robić krzywy. Przecież mimo wszystko to mój tata, ale
jednocześnie nie mogłem pozwolić, by dalej katował mamę. W tej
chwili liczyło się dla mnie to, by mamie nic się nie stało, by
się poruszyła i powiedziała, że wszystko będzie dobrze, mimo że
wcale tak nie będzie.
- Mam dość bachorze,
skończmy to szybko. Bądź grzecznym szczylem, odsuń się od matki,
idź spać, nas zostaw samych, a gwarantuje ci, że zostawie cię
dziś w spokoju. - Obserwowałem jak rzuca pustą butelkę w naszym
kierunku, lecz ta omija cel i trafia w szafkę za nami, roztrzaskując
się na setki małych kawałeczków. - Rusz się szczawiu!
Drgnąłem, nie wierząc w
to, co usłyszałem. Niewiele się zastanawiając, ruszyłem z
miejsca i końcem wałka uderzyłem ojca w krocze z taką siłą,
jaką był w stanie uderzyć siedmiolatek. W sercu poczułem dziwne
ukłucie, nie wiedząc czym jest spowodowane. Wypuściłem wałek z
rąk, kucając przy mamie i próbując ją odciągnąć. Niestety ani
drgnęła. Sprawdziłem jej puls tak jak mnie uczyła i odetchnąłem
z ulgą, czując słabe tętno.
- Ty cholerny śmieciu! Ja
ci dam mnie atakować! - Poczułem jego rękę na swoim karku, która
uniosła mnie jakbym był piórkiem i odrzuciła, sprawiając, że z
łoskotem uderzyłem w ścianę. Jęknąłem, próbując się
podnieść, co tylko rozwścieczyło mężczyznę, który
przygwoździł butem moją głowę do ziemi, kładąc na nią nacisk.
Wrzasnąłem, starając się wyrwać. Szamotałem się jak
nawiedzony, szarpałem rękami nogawkę jego spodni, by ten zdjął
nogę, lecz bezskutecznie. W zamian ojciec chwycił szklankę, którą
rzucił tuż przy moim ciele. Poczułem jak odłamki szkła trafiają
mnie w ręce.
- Chciałem wpierw wykończyć
tę dziwkę, ale skoro śpieszno ci tak szybko do grobu to proszę
bardzo. - Kat zdjął nogę z mojej głowy tylko po to, by wziąć
większy odłamek szkła i przystawić mi go do karku. Chłodne szkło
dotykające delikatnej skóry na nim. Przełknąłem ślinę i
zacisnąłem oczy. Czekałem na atak, lecz ten nie nastąpił.
Zamiast tego usłyszałem krzyk ojca i odgłos szamotaniny.
- Nie waż się grozić
mojemu dziecku! - Uniosłem powoli obolałą głowę i ujrzałem mamę
przypartą do ściany. Miała rozwalone oba łuki brwiowe i wargę, z
których wciąż sączyła się krew, włosy potargane i ubabrane
krwią, biała bluzka zmieniła kolor na szkarłatny, a jej oczy...
jej oczy zapłonęły żywym ogniem. Próbowała się wyswobodzić z
uścisku męża, ale na próżno. Uchwyt miał zbyt silny.
- Uciekaj Yijeongie! Uciekaj
z domu i nie wracaj! Biegnij! - Wrzasnęła mama, patrząc na mnie
intensywnie i starając się zbytnio nie poruszyć głową. Namsoo
przystawił żonie nóż do szyi, w drugiej ręce dzierżąc odłamek
szkła. Słysząc słowa partnerki, uśmiechnął się pod nosem i
wbił jej owy odłamek w nadgarstek, nie przejmując się krzykami. -
Agrh! Yi... jeong!
Paraliż ciała powrócił
ze zdwojoną siłą na widok cierpiącej rodzicielki. Starając się
zignorować ból i powstrzymać od zwymiotowania, wstałem i
chwyciłem niezbyt ostrożnie jeden z wielu kawałków szkła.
Korzystając z chwili nieuwagi, niewiele myśląc, rzuciłem się na
kata i wbiłem mu szkło w nogę, przecinając parokrotnie skórę.
- TY KURWO MAŁA! PIEPRZONY
SZCZYL! - Zawrzał mężczyzna i odepchnął żonę, robiąc szybki
zwrot i przeszywając mój bok ostrzem noża. Załkałem, chwytając
się za krwawiące miejsce i to był dosłownie moment nim
zarejestrowałem co się właściwie stało.
Jak przez mgłę i łzy
ujrzałem jak mama rzuca się na partnera, chcąc go odciągnąć ode
mnie, a Namsoo, jakby tylko na to czekał, szybkim ruchem i tym samym
nożem trafia żonę w serce, by po chwili wyjąć ostrze i dźgnąć
raz jeszcze... i jeszcze raz, i jeszcze raz. Chyba krzyczałem,
płakałem, wrzeszczałem, wpadając w coraz to większą histerię.
Upadłem na kolana, krzycząc wniebogłosy. Darłem się i
podczołgałem do mamy, starając się zatamować krwawienie. Mówiłem
do niej, błagałem, by mnie nie zostawiała, płakałem, wtulając
buzię w zagłębienie jej szyi. Cały byłem pokryty jej krwią, ale
się nie przejmowałem, tak jak tym, że mam otwartą ranę na
żebrach. Wrzasnąłem po raz kolejny i spojrzałem na zadowolonego z
siebie kata. Moje serce nie wytrzymało, poczułem jakby coś w nim
dodatkowo eksplodowało. Spojrzałem na swoje ręce i na nóż
rzucony na podłogę. Chwyciłem go, próbując wstać i nie wywrócić
się. Namsoo tylko parsknął śmiechem jakby sądził, że nic nim
nie zdziałam. Zacisnąłem rękę, w której trzymałem nóż i
mając już wszystkiego dość, czując wściekłość, bezsilność,
słabość i drżenie, wykonałem pchnięcie w momencie kiedy
usłyszałem strzały. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była
ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz