Opowiadania zawierają wulgaryzmy oraz wątki homoseksualne. Jeśli coś nie gra, proszę, opuść bloga.

31 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 001

- Yi, idziesz?
Spojrzałem na Hyunę i skinąłem głową, kończąc palić. Nie robiłem tego często. Głównie jak byłem zestresowany, bądź w chwilach takich jak ta.
Stałem przed najmodniejszym klubem w Seulu z papierosem w ręku i przyjaciółką u boku. Klub „Babylon” cieszył się ogromną sławą głównie dzięki wypożyczaniu miejsca do użytku filmowego. Dodatkową popularność zyskał po przykrym wypadku, mianowicie wybuchu gazu. Placówka na pół roku została zamknięta i przez ten czas odnowiona. Ledwo przypomina siebie za dawnych lat. Jedynie miejsce, w którym stoi i bar przypominają o tym.
Zgasiłem niedopałek i wszedłem do środka, wcześniej pokazując rosłemu ochroniarzowi pieczątkę wstępu. Wyminąłem tabun tańczących na parkiecie ludzi, aż dotarłem do loży dla VIP-ów, którą zajęliśmy ze znajomymi. Usiadłem obok Hyuny i wskazałem na pełną szklankę.
- Woda z cytryną. Specjalnie dla ciebie wzięłam.
Chwyciła szklankę i podała mi ją. Powąchałem i upiłem łyk, a czując posmak świeżej cytryny i ani grama alkoholu, uśmiechnąłem się.
W życiu były dwie rzeczy, których nigdy bym nie tknął: alkohol i narkotyki. Alkohol zawsze znajdywał połączenie z prochami. Właśnie przez to mój ojciec wpadał w szał. Spróbował raz i się wciągnął.
Wzdrygnąłem się ledwo wyczuwalnie i natychmiast poczułem ciepłą dłoń dziewczyny na swojej oraz ujrzałem lekki uśmiech na jej buzi.
- Chodź tańczyć! - Usłyszałem jej głos tuż przy swoim uchu i nagłe szarpnięcie, wskazujące bym się ruszył.
Wstałem nieśpiesznie i przepuściłem przyjaciółkę.
- Zaraz do ciebie dołączę! - Odkrzyknąłem i udałem się w kierunku toalet, skąd wyszedłem po chwili, odczuwając wyraźną ulgę. Przecisnąłem się do swoich i dałem się ponieść tańcu. Bez alkoholu w organizmie też dało się bawić, co zawsze śmieszyło moją paczkę. Pozwoliłem się sobie wyluzować i cieszyć dzisiejszą nocą. Przeczesałem swoją ciemną czuprynę i z imprezowych podskoków przeszedłem bardziej w seksowne ruchy, gdy nagle poczułem czyjeś wielkie dłonie na biodrach. Odwróciłem głowę w kierunku osobnika i poczułem na policzku jego gorący oddech. Bez chwili namysłu zacząłem się o niego ocierać, a ten w zamian zaczął błądzić dłońmi po mym ciele.
Nikt nie zwracał na nas uwagi, co mnie cieszyło. Babylon został stworzony z myślą o osobach bojących się wyjść z szafy, innej orientacji niż heteroseksualna. „Bądź sobą” było głównym mottem klubu. Ktokolwiek wszczynający burdy był automatycznie usuwany z klubu bez możliwości ponownego wejścia. Co jak co, ale ochrona w tym klubie była pierwsza klasa.
Poczułem rękę nieznajomego na swoim podbródku, a następnie jego wargi na swoich. Domyślałem się do czego to może prowadzić, dlatego odsunąłem się i pokręciłem głową.
W odpowiedzi dostałem uśmiech i skinienie głową, co nie ukrywam, zdziwiło mnie. Oczekiwałem raczej gwałtowności ze strony mężczyzny i brutalności, byleby dostać to, czego pragnie.
- Wybaczcie, że przerywam wam romanse, ale musimy iść! - Zerknąłem na Jaeho, który chwycił mnie ze bark, dając znak bym się ruszył, a następnie na nieznajomego. Wzruszyłem ramionami i udałem się za przyjacielem, aż na zewnątrz klubu. Tam chłopak podał mi kurtkę, którą założyłem, po czym zarobiłem uderzenie w głowę.
- Au! Za co?!
- Za niewinność.
- Ha ha, śmieszne.
- Nie zauważyłeś?
Rozejrzałem się dookoła widząc jedynie zmniejszającą się kolejkę do klubu i parę pojedynczych jednostek chłonących chłodne nocne powietrze.
- Aleś ty mało spostrzegawczy, ale nie dziwię się jak obok miałeś taką dupę.
Parsknąłem śmiechem na słowa chłopaka i oczekiwałem, aż przejdzie do rzeczy.
- Sihyoung był w środku ze swoją paczką, a z tyłu klubu stoją dwa samochody tajniaków.
- No i?
Jaeho strzelił soczystego facepalma i spojrzał na mnie z politowaniem.
- Policja. Narkotyki. Mam jakiś kilo ich przy sobie.
Uniosłem jedną brew w górę i wzruszyłem ramionami.
- Mówiłem byś pozbył się tego gówna.
- Gdybyś nie zauważył to musimy z czegoś żyć. Złapią mnie to się domyślą, że...
W porę zatkałem chłopakowi usta dłonią i przyłożyłem palec do swoich, dając znak, by był cicho. Wskazałem migami na zbliżający się samochód. Czarny sedan toczył się powoli uliczką, przy której znajdywał się klub. Obaj przesunęliśmy się bardziej pod ścianę i obserwowaliśmy auto.
- Niby skąd tajniaki mieliby cynk o prochach?
- No nie wiem geniuszu? Pewnie dlatego, że to psy.
- Tajniacy? Mundurowych jeszcze pojmę, ale t-a-j-n-i-a-c-y?
Przeliterowałem ostatnie słowo, gdy nagle z klubu padły strzały. Automatycznie z chłopakiem schowaliśmy się w pobliskim zaułku.
- Gdzie dziewczyny?!
Szturchnąłem go, wpychając głębiej.
- W środku!
- Wynoś się stąd i nie daj złapać.
- Ale co z tobą?
- Jak to co? Idę po nie!
- Pieprzony bohater.
Usłyszałem rechot wydobywający się z gardła chłopaka i chwilę później już wbiegałem do klubu, gdzie panowało zamieszanie. Ujrzałem na parkiecie kilka powalonych i skutych osób, w tym Jacksona i Mino ze świty Sihyounga. Przy barze siedział Seunghyub z workiem lodu przy rozwalonym łuku brwiowym, a dwóch tajniaków właśnie wyprowadzało Seunghoona z zaplecza. Świetnie, ale gdzie dziewczyny? - pomyślałem i w tym samym momencie dostałem smsa od Youngjae.
Od: Youngjae
Wszyscy jesteśmy na zewnątrz.
Gdzie jesteś? Widziałeś Hyunę?
Ukryłem się w korytarzu prowadzącym do dark roomów i szybko odpisałem.
Do: Youngjae
Szukam jej. Zwijajcie się stąd.
Znajdźcie Jaeho.
Po chwili przyszła odpowiedź.
Od: Youngjae
Jest z nami. Uważaj na siebie.
Wyłączyłem telefon i podniosłem głowę w momencie, kiedy zauważyłem leżącą na ziemi dziewczynę. Cholera, warknąłem w myślach i rozejrzałem się po pomieszczeniu.
- Na co czekasz?
Odwróciłem się gwałtownie, ale widząc kto to, odetchnąłem.
- Muszę Hyunę stąd wydostać.
- Lojalność widzę. - Zamruczał Hyunseung i dźgnął w żebro towarzysza. - Zgaduję, że chcesz byśmy trochę zamieszania wprowadzili?
- Brawo. Potem musicie zwiewać.
- Spokojna już o to twa makówka. - Odparł dość mocno wstawiony Junhyung. - Pół biedy jak nas złapią.
Obaj z Hyunseungiem spojrzeliśmy na pijaczynę i pokręciliśmy głową.
- Idziemy. - Hyunseung chwycił Junhyunga i wyszli na środek.
Wystarczyła chwila nieuwagi jednego z pilnujących, by chłopaki wyprowadzili czym prędzej Hyunę. Korzystając z nieuwagi gościa, zacząłem biec do wyjścia, kiedy drogę zastąpił mi szef policji. Poczułem gwałtowne pchnięcie i mocne uderzenie w głowę. Świat zawirował, a mnie spowiła ciemność.

18 stycznia 2016

003

- Myślałeś kiedyś o tym?
- O czym?
- O tym, by wszystko zostawić, spakować się i wyjechać w nieznane. Poznać nowy świat, nowych ludzi, nowe zwyczaje. Zostawić za sobą przeszłość i stworzyć lepszą przyszłość.
- Ale co z...
- Zostawić.
Wysoki, blond włosy mężczyzna spojrzał na swego towarzysza, próbując odgadnąć wyraz malujący się na jego twarzy, która nic prócz zamyślenia, nie wyrażała. Sięgnął po kubek z kawą i upił kilka łyków.
- Czuję się ograniczany. Chciałbym poczuć smak wolności. Poczuć, że faktycznie żyję i że nic nie jest mnie w stanie zatrzymać przed spełnianiem marzeń i pragnień.
Niższy chłopak o brzoskwiniowym kolorze włosów przeniósł wzrok na swojego kompana, po czym powtórzył jego czyn z kawą. Rozejrzał się po kawiarni, zatrzymując spojrzenie na dwójce bawiących się dzieci.
- Być znów przez chwilę dzieckiem, które nie ma żadnych obowiązków.
Spojrzeli na siebie w tym samym momencie, a na ich buziach pojawiły się lekkie uśmiechy.
- A co z...
- Jedź ze mną.
Wysoki mężczyzna zaśmiał się, kręcąc głową.
- Wiesz, że nie mogę.
- Więc spotkajmy się kiedyś, całkiem przypadkiem. Jeśli jesteśmy sobie pisani to przeznaczenie odnajdzie nas szybciej niż się tego spodziewamy.
Żaden nie odwrócił wzroku od tego drugiego.
- Będzie mi cię brakowało.
Niższy chwycił płaszcz i szalik, po czym udał się do wyjścia, zostawiając po sobie jedynie wspomnienia i niedopitą kawę.

10 września 2015

002

- Song, masz widzenie. - Podniosłem głowę znad umywalki i spojrzałem w lustro, w którym ujrzałem odbicie drzwi. Klawisz otworzył okienko, dzięki któremu słychać było wszystko wyraźniej. - Stań na środku z rękoma wyciągniętymi przed siebie i nogami zestawionymi równo.
Zgodnie z instrukcjami wykonałem polecenie i w spokoju oczekiwałem, aż mnie skują. W międzyczasie, kiedy mnie skuwali i wyprowadzali z izolatki, kierując do pokoju widzeń, rozmyślałem kto przyszedł odwiedzić mordercę. Prawnik? Matka? Może combo i razem przyszli? Nie wiedziałem. Gdzieś tam w środku, w sercu, miałem cichą nadzieję, że może to Yijeong, ale kiedy przypominałem sobie ostatnie spotkanie, co mu wtedy powiedziałem, nadzieja pryskała jak bańka mydlana.
Westchnąłem niesłyszalnie, czekając cierpliwie, aż strażnik mnie rozkuje.
- Masz pół godziny i ani minuty dłużej.
- Dłużej niż ostatnimi czasy.
- Na prośbę twojego gościa.
Okej. To ciekawe. Jedyną osobą, która mogła poprosić o przedłużenie czasu był prawnik. Normalnie, ostatnimi czasy, dawali mi dziesięć do piętnastu minut. Po ostatnim incydencie wzięli pod uwagę nowe środki ostrożności, jeśli chodzi o moją osobę. Cóż, tak. Czasami jestem nieprzewidywalny. Aż sam siebie zaskakuję.
- Pamiętaj, żadnego dotykania, inaczej za każdy dotyk tracisz trzy minuty.
Mruknąłem coś niezrozumiałego w odpowiedzi i wkroczyłem do małej salki widzeń. Jedynymi meblami był metalowy stół z dwoma krzesłami i lustro weneckie. Na jednym z krzeseł siedziała aż za dobrze mi znana osoba. Zacisnąłem ręce w pięści, by po chwili je rozluźnić. Usiadłem naprzeciw gościa i przyjrzałem się dokładnie jego twarzy. Wyglądał jakby nie spał kilka nocy z rzędu. Świadczyły o tym fioletowe sińce pod oczami i drgania dłoni, opartej o blat.
- Myślałem, że... - Zacząłem, ale chłopak podniósł dłoń, uciszając mnie.
- Czekaj, daj mi powiedzieć. - Rany koguta, jak cholernie tęskniłem za jego głosem. To najpiękniejszy dźwięk, który usłyszałem od dłuższego czasu. - To... to, co powiedziałeś ostatnim razem... Myślałem nad tym, nie spałem kilka nocy z rzędu, potem znów myślałem, mało jadłem i... doszedłem do wniosku, że to pojebane. Cała ta sytuacja, po prostu nie wiem jak skomentować. - Obserwowałem jak spuszcza głowę i zaciska dłoń na kancie stołu, aż można było dostrzec żyłki. Denerwuje się. Czyli przechodzi do sedna sprawy. - Doszedłem do wniosku, że rozmyślanie i próba dojścia do tego, co zrobiłeś, nie ma najmniejszego sensu, bo nie jestem tobą i nie odczuję tego, co ty. Wierzę, że to, co zrobiłeś... miałeś ku temu powód. Dobry powód. - Nareszcie podniósł głowę i spojrzał na mnie. Dostrzegłem w jego ból, niezrozumienie i... tęsknotę?
- Miałem. Wciąż nie żałuję tego, co zrobiłem. Nigdy nie będę tego żałował. - Odparłem, patrząc w oczy Yijeonga. Nie żałowałem, to prawda, więc nie było sensu unikać jego wzroku. Będzie co ma być.
Ciemnowłosy pokiwał głową, analizując to, co właśnie usłyszał i zagryzając co jakiś czas górną wargę.
- Ostatnio uciekłem i... chciałbym usłyszeć ten powód.
Zmrużyłem oczy i zerknąłem kątem oka na lustro weneckie, będąc ciekawym czy strażnicy podsłuchują.
- Ten skurwiel zabił Sihyounga. Zabił i był z tego dumny. Nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego. Tłukłem go, aż zatłukłem. Chciałem pomścić przyjaciela. Chciałem, by ten skurwiel przeżył to samo, co on. - Zacisnąłem zęby, wracając myślami do wypadku. Jeszcze tego nie przeżyłem. Nawet nie sądziłem, by szybko mi to przeszło.
- Nie sądzisz, że odcięcie mu głowy było przesadą?
- Spytaj Sihyounga co o tym sądzi. - Warknąłem ostro, niekontrolowanie.
- Hej, spokojnie. Przepraszam, ja... jestem po twojej stronie. Zawsze będę, po prostu, ta sytuacja... mocno mnie przerasta.
- A co ja mam powiedzieć? Wątpię bym kiedykolwiek pogodził się z tym, że Sihyounga nie ma już z nami. Wszystko przez jakiegoś pieprzonego sukinsyna. Nagle zachciało się draniowi linki rozwieszać, nagle! Najgorsze jest to, że za każdym razem jak zamykam oczy... widzę jego głowę... bez reszty ciała, w kałuży krwi. - Chwyciłem się za głowę i zacisnąłem oczy, po chwili je otwierając. - Nie mogę spać, a jak już zasnę to mam ten koszmar ponownie przed oczami.
Patrzyłem jak Yi lekko się unosi, by dosięgnąć mojej ręki. Chwycił ją i trzymał, patrząc w oczy, nie odzywając się. Przez minutę, która zdawała się być wiecznością, zapadła cisza, która została przerwana przez bzyczenie i głos strażnika.
- Bez dotykania! Trzy minuty! Macie jeszcze jedenaście.
Obaj w tym samym momencie spojrzeliśmy na lustro i uśmiechnęliśmy się.
Jego uśmiech. Brakowało mi tego. Wciąż brakuje. Muszę tu tkwić jeszcze dwa lata. Jeśli w ciągu tych dwóch lat będę się grzecznie zachowywał, wypuszczą mnie wcześniej, na warunkowym. Dostanę prace społeczne, wrócę do pracy, ale będę z nim. Przy nim. U jego boku. Nie mogę się doczekać, tęsknię. Tęsknię nawet pomimo tego, że on tu teraz jest. Siedzi naprzeciw i się uśmiecha. Pomimo zmęczenia, uśmiecha się. To się dla mnie liczy. Pomaga mi i podnosi na duchu. Jego uśmiech jest najcudowniejszą i najwspanialszą rzeczą w tych szarych murach.
Siedzieliśmy przez ostatnie minuty, patrząc się na siebie i uśmiechając. Badając wzrokiem i zapamiętując każdy, nawet najdrobniejszy milimetr, fragment ciała. Wierzył we mnie, to mi wystarczyło. Był ze mną i mnie wspierał. Cenniejsze niż worek złota. Kochał mnie, mimo tego, co zrobiłem. Zabiłem, zamordowałem z zimną krwią w odwecie, a on? On mnie kochał, pomimo wszystkiego.

Mała rzecz, a cieszy.

24 lipca 2015

001

Znów tu przyszedł, pomyślałem i chwyciłem tacę, by chwilę później podejść do jednego ze stolików i zestawić zamówienia przed nos klientów. Skupiłem swą uwagę na nich, pytając czy życzą sobie czegoś jeszcze. Słysząc przeczącą odpowiedź, skłoniłem się i podszedłem z powrotem do lady, kiwając głową do baristy i ledwie widzialnym gestem głowy, wskazując na przybysza. Ten tylko się uśmiechnął, wiedząc już o co chodzi i chwilę później na tacy wylądowało affogato, czyli lody waniliowe zalane espresso. Oblizałem parokrotnie dolną wargę i próbując zachować powagę, chwyciłem tacę i ruszyłem z kolejnym zamówieniem.
Przystanąłem tuż przy nim, postawiłem zamówienie i już miałem odejść, kiedy mężczyzna odchrząknął.
- Tym razem poproszę mocchę. - I tyle. Więcej się nie odezwał.
Lekko zszokowany chwyciłem z powrotem kawę i odszedłem, by po chwili wrócić z wcześniej wspomnianym napojem. Postawiłem go przed klientem, skłoniłem się i czym prędzej wróciłem do swoich obowiązków. Przez cały czas czułem na sobie jego wzrok. Czegokolwiek bym nie robił, obserwował mnie, moje ruchy i poczynania.
W pewnym momencie spojrzałem na wnętrze kawiarni, sprawdzając czy niczego nikomu nie brakuje. Mój wzrok spoczął na mężczyźnie kończącym picie mocchy. Nad jego wargą pojawiły się wąsy po bitej śmietanie. Prawdopodobnie tylko na to czekał, bym skupił swoją uwagę na nim, by mógł na moich oczach zlizać bitą śmietanę, patrząc się centralnie w moje oczy i po wszystkim perfidnie się uśmiechnąć.
Odwróciłem się natychmiast czując rumieńce zalewające moje policzki.
- Yijeong, bardzo cię proszę. Ogarnij się i leć do piątki. - Odezwał się barista, chcąc bym zajął się czymś pożytecznym zamiast stać jak wazon na środku lokalu i rumienić się jak zawstydzone dziewczę.
Z lekkim ociąganiem wróciłem do pracy, czując nieustanny wzrok mężczyzny.
Obserwuje mnie.

Zawsze mnie obserwował.

1 czerwca 2015

PROLOG
Siedziałem cicho w szafie niczym mysz pod miotłą. Słyszałem przytłumione głosy dobiegające z kuchni, niosące się korytarzem aż na piętro. Nie wychodziłem, nie wychylałem się. Bałem się tego co się dzieje. Jak zwykle o tej samej porze. Każdego dnia o dwudziestej pierwszej z pracy wracał ojciec. Wkurwiony już w drzwiach wejściowych zrzucał marynarkę, rozwiązywał krawat i zmierzał do kuchni, by chwilę później rzucać w kierunku żony wiązankę przekleństw, obarczając ją o stan w jakim jest on sam, jego dom i praca. Chwytał ją za gardło uniemożliwiając oddychanie, rzucał nią o ścianę jakby była szmacianą lalką, okładał po głowie pięściami, podduszał krawatem, szarpał, popychał, a nawet gwałcił. Nie przejmował się tym, że mogę to wszystko słyszeć. W takich momentach prawdopodobnie zapominał, że ma kilkuletniego syna, który boi się i nie rozumie zaistniałych sytuacji. Owszem, połowy rzeczy nie rozumiałem, ale wiedziałem, że dzieje się coś niedobrego skoro mama każdego wieczoru kazała chować mi się w szafie, zasłaniać uszy i być cicho. Słysząc przytłumione wrzaski, rozbijane szkło, niezidentyfikowane huki, wiedziałem, że powinienem coś zrobić, ale nie potrafiłem. Strach mnie paraliżował, przejmował kontrolę nad ciałem.
W końcu nadszedł TEN dzień. Dzień, w którym coś we mnie pękło. Nie potrafiłem już siedzieć cicho z założonymi rękami i czekać na rozwój wydarzeń, by następnego dnia znaleźć mamę zakrwawioną na podłodze w kuchni. Kiedy tylko usłyszałem pierwsze przekleństwa wydobywające się z ust ojca, wyszedłem po cichu z pokoju i skierowałem się w dół schodów. Przycupnąłem za drzewkiem bonsai, które mama dostała w prezencie od przyjaciółki i które idealnie mnie zasłaniało. Nasłuchiwałem tej samej rutyny, jednocześnie zaglądając ostrożnie do wnętrza kuchni. To, co tam ujrzałem sprawiło, że aż poleciałem do tyłu, upadając i uderzając tyłkiem o podłogę. Nie, nie może być... To nie może być prawda, pomyślałem, po czym szybko wstałem i niepewnie wszedłem do pomieszczenia, by chwilę później upaść na kolana obok zastygłego ciała rodzicielki.
- Mamo? Mamo! Obudź się, mamo, proszę! - Chwyciłem ją za ramię i zacząłem potrząsać, czując pierwsze łzy spływające po moich policzkach. - Mamo!
- No w końcu wylazłeś z nory! Cholerny bachorze, z tą dziwką jeszcze nie skończyłem, ale to nie problem. Ty będziesz kolejny. - Zaśmiał się mężczyzna, chwytając butelkę z whisky i pociągając parę łyków.
Spojrzałem na niego zdenerwowany i sapnąłem cicho. Musiałem coś zrobić, teraz. Nie bardzo wiedząc co mężczyzna będący rzekomo moim ojcem ma zamiar zrobić, rzuciłem się do najbliższej szuflady i wyciągnąłem... wałek do ciasta. Niewiele myśląc, stanąłem nad ciałem matki w pozycji obronnej i skierowałem jeden z końców wałka w kierunku mężczyzny.
- I co? Masz zamiar mnie dźgnąć tą kupą drewna? - Prychnął rozbawiony i kontynuował picie.
Zagryzłem wargę, obejrzałem się na mamę, po czym znów spojrzałem na tatę. Nie chciałem mu robić krzywy. Przecież mimo wszystko to mój tata, ale jednocześnie nie mogłem pozwolić, by dalej katował mamę. W tej chwili liczyło się dla mnie to, by mamie nic się nie stało, by się poruszyła i powiedziała, że wszystko będzie dobrze, mimo że wcale tak nie będzie.
- Mam dość bachorze, skończmy to szybko. Bądź grzecznym szczylem, odsuń się od matki, idź spać, nas zostaw samych, a gwarantuje ci, że zostawie cię dziś w spokoju. - Obserwowałem jak rzuca pustą butelkę w naszym kierunku, lecz ta omija cel i trafia w szafkę za nami, roztrzaskując się na setki małych kawałeczków. - Rusz się szczawiu!
Drgnąłem, nie wierząc w to, co usłyszałem. Niewiele się zastanawiając, ruszyłem z miejsca i końcem wałka uderzyłem ojca w krocze z taką siłą, jaką był w stanie uderzyć siedmiolatek. W sercu poczułem dziwne ukłucie, nie wiedząc czym jest spowodowane. Wypuściłem wałek z rąk, kucając przy mamie i próbując ją odciągnąć. Niestety ani drgnęła. Sprawdziłem jej puls tak jak mnie uczyła i odetchnąłem z ulgą, czując słabe tętno.
- Ty cholerny śmieciu! Ja ci dam mnie atakować! - Poczułem jego rękę na swoim karku, która uniosła mnie jakbym był piórkiem i odrzuciła, sprawiając, że z łoskotem uderzyłem w ścianę. Jęknąłem, próbując się podnieść, co tylko rozwścieczyło mężczyznę, który przygwoździł butem moją głowę do ziemi, kładąc na nią nacisk. Wrzasnąłem, starając się wyrwać. Szamotałem się jak nawiedzony, szarpałem rękami nogawkę jego spodni, by ten zdjął nogę, lecz bezskutecznie. W zamian ojciec chwycił szklankę, którą rzucił tuż przy moim ciele. Poczułem jak odłamki szkła trafiają mnie w ręce.
- Chciałem wpierw wykończyć tę dziwkę, ale skoro śpieszno ci tak szybko do grobu to proszę bardzo. - Kat zdjął nogę z mojej głowy tylko po to, by wziąć większy odłamek szkła i przystawić mi go do karku. Chłodne szkło dotykające delikatnej skóry na nim. Przełknąłem ślinę i zacisnąłem oczy. Czekałem na atak, lecz ten nie nastąpił. Zamiast tego usłyszałem krzyk ojca i odgłos szamotaniny.
- Nie waż się grozić mojemu dziecku! - Uniosłem powoli obolałą głowę i ujrzałem mamę przypartą do ściany. Miała rozwalone oba łuki brwiowe i wargę, z których wciąż sączyła się krew, włosy potargane i ubabrane krwią, biała bluzka zmieniła kolor na szkarłatny, a jej oczy... jej oczy zapłonęły żywym ogniem. Próbowała się wyswobodzić z uścisku męża, ale na próżno. Uchwyt miał zbyt silny.
- Uciekaj Yijeongie! Uciekaj z domu i nie wracaj! Biegnij! - Wrzasnęła mama, patrząc na mnie intensywnie i starając się zbytnio nie poruszyć głową. Namsoo przystawił żonie nóż do szyi, w drugiej ręce dzierżąc odłamek szkła. Słysząc słowa partnerki, uśmiechnął się pod nosem i wbił jej owy odłamek w nadgarstek, nie przejmując się krzykami. - Agrh! Yi... jeong!
Paraliż ciała powrócił ze zdwojoną siłą na widok cierpiącej rodzicielki. Starając się zignorować ból i powstrzymać od zwymiotowania, wstałem i chwyciłem niezbyt ostrożnie jeden z wielu kawałków szkła. Korzystając z chwili nieuwagi, niewiele myśląc, rzuciłem się na kata i wbiłem mu szkło w nogę, przecinając parokrotnie skórę.
- TY KURWO MAŁA! PIEPRZONY SZCZYL! - Zawrzał mężczyzna i odepchnął żonę, robiąc szybki zwrot i przeszywając mój bok ostrzem noża. Załkałem, chwytając się za krwawiące miejsce i to był dosłownie moment nim zarejestrowałem co się właściwie stało.
Jak przez mgłę i łzy ujrzałem jak mama rzuca się na partnera, chcąc go odciągnąć ode mnie, a Namsoo, jakby tylko na to czekał, szybkim ruchem i tym samym nożem trafia żonę w serce, by po chwili wyjąć ostrze i dźgnąć raz jeszcze... i jeszcze raz, i jeszcze raz. Chyba krzyczałem, płakałem, wrzeszczałem, wpadając w coraz to większą histerię. Upadłem na kolana, krzycząc wniebogłosy. Darłem się i podczołgałem do mamy, starając się zatamować krwawienie. Mówiłem do niej, błagałem, by mnie nie zostawiała, płakałem, wtulając buzię w zagłębienie jej szyi. Cały byłem pokryty jej krwią, ale się nie przejmowałem, tak jak tym, że mam otwartą ranę na żebrach. Wrzasnąłem po raz kolejny i spojrzałem na zadowolonego z siebie kata. Moje serce nie wytrzymało, poczułem jakby coś w nim dodatkowo eksplodowało. Spojrzałem na swoje ręce i na nóż rzucony na podłogę. Chwyciłem go, próbując wstać i nie wywrócić się. Namsoo tylko parsknął śmiechem jakby sądził, że nic nim nie zdziałam. Zacisnąłem rękę, w której trzymałem nóż i mając już wszystkiego dość, czując wściekłość, bezsilność, słabość i drżenie, wykonałem pchnięcie w momencie kiedy usłyszałem strzały. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była ciemność.