Opowiadania zawierają wulgaryzmy oraz wątki homoseksualne. Jeśli coś nie gra, proszę, opuść bloga.

10 września 2015

002

- Song, masz widzenie. - Podniosłem głowę znad umywalki i spojrzałem w lustro, w którym ujrzałem odbicie drzwi. Klawisz otworzył okienko, dzięki któremu słychać było wszystko wyraźniej. - Stań na środku z rękoma wyciągniętymi przed siebie i nogami zestawionymi równo.
Zgodnie z instrukcjami wykonałem polecenie i w spokoju oczekiwałem, aż mnie skują. W międzyczasie, kiedy mnie skuwali i wyprowadzali z izolatki, kierując do pokoju widzeń, rozmyślałem kto przyszedł odwiedzić mordercę. Prawnik? Matka? Może combo i razem przyszli? Nie wiedziałem. Gdzieś tam w środku, w sercu, miałem cichą nadzieję, że może to Yijeong, ale kiedy przypominałem sobie ostatnie spotkanie, co mu wtedy powiedziałem, nadzieja pryskała jak bańka mydlana.
Westchnąłem niesłyszalnie, czekając cierpliwie, aż strażnik mnie rozkuje.
- Masz pół godziny i ani minuty dłużej.
- Dłużej niż ostatnimi czasy.
- Na prośbę twojego gościa.
Okej. To ciekawe. Jedyną osobą, która mogła poprosić o przedłużenie czasu był prawnik. Normalnie, ostatnimi czasy, dawali mi dziesięć do piętnastu minut. Po ostatnim incydencie wzięli pod uwagę nowe środki ostrożności, jeśli chodzi o moją osobę. Cóż, tak. Czasami jestem nieprzewidywalny. Aż sam siebie zaskakuję.
- Pamiętaj, żadnego dotykania, inaczej za każdy dotyk tracisz trzy minuty.
Mruknąłem coś niezrozumiałego w odpowiedzi i wkroczyłem do małej salki widzeń. Jedynymi meblami był metalowy stół z dwoma krzesłami i lustro weneckie. Na jednym z krzeseł siedziała aż za dobrze mi znana osoba. Zacisnąłem ręce w pięści, by po chwili je rozluźnić. Usiadłem naprzeciw gościa i przyjrzałem się dokładnie jego twarzy. Wyglądał jakby nie spał kilka nocy z rzędu. Świadczyły o tym fioletowe sińce pod oczami i drgania dłoni, opartej o blat.
- Myślałem, że... - Zacząłem, ale chłopak podniósł dłoń, uciszając mnie.
- Czekaj, daj mi powiedzieć. - Rany koguta, jak cholernie tęskniłem za jego głosem. To najpiękniejszy dźwięk, który usłyszałem od dłuższego czasu. - To... to, co powiedziałeś ostatnim razem... Myślałem nad tym, nie spałem kilka nocy z rzędu, potem znów myślałem, mało jadłem i... doszedłem do wniosku, że to pojebane. Cała ta sytuacja, po prostu nie wiem jak skomentować. - Obserwowałem jak spuszcza głowę i zaciska dłoń na kancie stołu, aż można było dostrzec żyłki. Denerwuje się. Czyli przechodzi do sedna sprawy. - Doszedłem do wniosku, że rozmyślanie i próba dojścia do tego, co zrobiłeś, nie ma najmniejszego sensu, bo nie jestem tobą i nie odczuję tego, co ty. Wierzę, że to, co zrobiłeś... miałeś ku temu powód. Dobry powód. - Nareszcie podniósł głowę i spojrzał na mnie. Dostrzegłem w jego ból, niezrozumienie i... tęsknotę?
- Miałem. Wciąż nie żałuję tego, co zrobiłem. Nigdy nie będę tego żałował. - Odparłem, patrząc w oczy Yijeonga. Nie żałowałem, to prawda, więc nie było sensu unikać jego wzroku. Będzie co ma być.
Ciemnowłosy pokiwał głową, analizując to, co właśnie usłyszał i zagryzając co jakiś czas górną wargę.
- Ostatnio uciekłem i... chciałbym usłyszeć ten powód.
Zmrużyłem oczy i zerknąłem kątem oka na lustro weneckie, będąc ciekawym czy strażnicy podsłuchują.
- Ten skurwiel zabił Sihyounga. Zabił i był z tego dumny. Nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego. Tłukłem go, aż zatłukłem. Chciałem pomścić przyjaciela. Chciałem, by ten skurwiel przeżył to samo, co on. - Zacisnąłem zęby, wracając myślami do wypadku. Jeszcze tego nie przeżyłem. Nawet nie sądziłem, by szybko mi to przeszło.
- Nie sądzisz, że odcięcie mu głowy było przesadą?
- Spytaj Sihyounga co o tym sądzi. - Warknąłem ostro, niekontrolowanie.
- Hej, spokojnie. Przepraszam, ja... jestem po twojej stronie. Zawsze będę, po prostu, ta sytuacja... mocno mnie przerasta.
- A co ja mam powiedzieć? Wątpię bym kiedykolwiek pogodził się z tym, że Sihyounga nie ma już z nami. Wszystko przez jakiegoś pieprzonego sukinsyna. Nagle zachciało się draniowi linki rozwieszać, nagle! Najgorsze jest to, że za każdym razem jak zamykam oczy... widzę jego głowę... bez reszty ciała, w kałuży krwi. - Chwyciłem się za głowę i zacisnąłem oczy, po chwili je otwierając. - Nie mogę spać, a jak już zasnę to mam ten koszmar ponownie przed oczami.
Patrzyłem jak Yi lekko się unosi, by dosięgnąć mojej ręki. Chwycił ją i trzymał, patrząc w oczy, nie odzywając się. Przez minutę, która zdawała się być wiecznością, zapadła cisza, która została przerwana przez bzyczenie i głos strażnika.
- Bez dotykania! Trzy minuty! Macie jeszcze jedenaście.
Obaj w tym samym momencie spojrzeliśmy na lustro i uśmiechnęliśmy się.
Jego uśmiech. Brakowało mi tego. Wciąż brakuje. Muszę tu tkwić jeszcze dwa lata. Jeśli w ciągu tych dwóch lat będę się grzecznie zachowywał, wypuszczą mnie wcześniej, na warunkowym. Dostanę prace społeczne, wrócę do pracy, ale będę z nim. Przy nim. U jego boku. Nie mogę się doczekać, tęsknię. Tęsknię nawet pomimo tego, że on tu teraz jest. Siedzi naprzeciw i się uśmiecha. Pomimo zmęczenia, uśmiecha się. To się dla mnie liczy. Pomaga mi i podnosi na duchu. Jego uśmiech jest najcudowniejszą i najwspanialszą rzeczą w tych szarych murach.
Siedzieliśmy przez ostatnie minuty, patrząc się na siebie i uśmiechając. Badając wzrokiem i zapamiętując każdy, nawet najdrobniejszy milimetr, fragment ciała. Wierzył we mnie, to mi wystarczyło. Był ze mną i mnie wspierał. Cenniejsze niż worek złota. Kochał mnie, mimo tego, co zrobiłem. Zabiłem, zamordowałem z zimną krwią w odwecie, a on? On mnie kochał, pomimo wszystkiego.

Mała rzecz, a cieszy.

1 komentarz:

  1. Cześć! ^^ Bardzo spodobało mi się Twoje opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny! ❤

    OdpowiedzUsuń