002
- Song, masz widzenie. - Podniosłem
głowę znad umywalki i spojrzałem w lustro, w którym ujrzałem
odbicie drzwi. Klawisz otworzył okienko, dzięki któremu słychać
było wszystko wyraźniej. - Stań na środku z rękoma wyciągniętymi
przed siebie i nogami zestawionymi równo.
Zgodnie z instrukcjami wykonałem
polecenie i w spokoju oczekiwałem, aż mnie skują. W międzyczasie,
kiedy mnie skuwali i wyprowadzali z izolatki, kierując do pokoju
widzeń, rozmyślałem kto przyszedł odwiedzić mordercę. Prawnik?
Matka? Może combo i razem przyszli? Nie wiedziałem. Gdzieś tam w
środku, w sercu, miałem cichą nadzieję, że może to Yijeong, ale
kiedy przypominałem sobie ostatnie spotkanie, co mu wtedy
powiedziałem, nadzieja pryskała jak bańka mydlana.
Westchnąłem niesłyszalnie, czekając
cierpliwie, aż strażnik mnie rozkuje.
- Masz pół godziny i ani minuty dłużej.
- Dłużej niż ostatnimi czasy.
- Na prośbę twojego gościa.
Okej. To ciekawe. Jedyną osobą, która
mogła poprosić o przedłużenie czasu był prawnik. Normalnie,
ostatnimi czasy, dawali mi dziesięć do piętnastu minut. Po
ostatnim incydencie wzięli pod uwagę nowe środki ostrożności,
jeśli chodzi o moją osobę. Cóż, tak. Czasami jestem
nieprzewidywalny. Aż sam siebie zaskakuję.
- Pamiętaj, żadnego dotykania, inaczej
za każdy dotyk tracisz trzy minuty.
Mruknąłem coś niezrozumiałego w
odpowiedzi i wkroczyłem do małej salki widzeń. Jedynymi meblami
był metalowy stół z dwoma krzesłami i lustro weneckie. Na jednym
z krzeseł siedziała aż za dobrze mi znana osoba. Zacisnąłem ręce
w pięści, by po chwili je rozluźnić. Usiadłem naprzeciw gościa
i przyjrzałem się dokładnie jego twarzy. Wyglądał jakby nie spał
kilka nocy z rzędu. Świadczyły o tym fioletowe sińce pod oczami i
drgania dłoni, opartej o blat.
- Myślałem, że... - Zacząłem, ale
chłopak podniósł dłoń, uciszając mnie.
- Czekaj, daj mi powiedzieć. - Rany
koguta, jak cholernie tęskniłem za jego głosem. To najpiękniejszy
dźwięk, który usłyszałem od dłuższego czasu. - To... to, co
powiedziałeś ostatnim razem... Myślałem nad tym, nie spałem
kilka nocy z rzędu, potem znów myślałem, mało jadłem i...
doszedłem do wniosku, że to pojebane. Cała ta sytuacja, po prostu
nie wiem jak skomentować. - Obserwowałem jak spuszcza głowę i
zaciska dłoń na kancie stołu, aż można było dostrzec żyłki.
Denerwuje się. Czyli przechodzi do sedna sprawy. - Doszedłem do
wniosku, że rozmyślanie i próba dojścia do tego, co zrobiłeś,
nie ma najmniejszego sensu, bo nie jestem tobą i nie odczuję tego,
co ty. Wierzę, że to, co zrobiłeś... miałeś ku temu powód.
Dobry powód. - Nareszcie podniósł głowę i spojrzał na mnie.
Dostrzegłem w jego ból, niezrozumienie i... tęsknotę?
- Miałem. Wciąż nie żałuję tego, co
zrobiłem. Nigdy nie będę tego żałował. - Odparłem, patrząc w
oczy Yijeonga. Nie żałowałem, to prawda, więc nie było sensu
unikać jego wzroku. Będzie co ma być.
Ciemnowłosy pokiwał głową, analizując
to, co właśnie usłyszał i zagryzając co jakiś czas górną
wargę.
- Ostatnio uciekłem i... chciałbym
usłyszeć ten powód.
Zmrużyłem oczy i zerknąłem kątem oka
na lustro weneckie, będąc ciekawym czy strażnicy podsłuchują.
- Ten skurwiel zabił Sihyounga. Zabił i
był z tego dumny. Nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego.
Tłukłem go, aż zatłukłem. Chciałem pomścić przyjaciela.
Chciałem, by ten skurwiel przeżył to samo, co on. - Zacisnąłem
zęby, wracając myślami do wypadku. Jeszcze tego nie przeżyłem.
Nawet nie sądziłem, by szybko mi to przeszło.
- Nie sądzisz, że odcięcie mu głowy
było przesadą?
- Spytaj Sihyounga co o tym sądzi. -
Warknąłem ostro, niekontrolowanie.
- Hej, spokojnie. Przepraszam, ja...
jestem po twojej stronie. Zawsze będę, po prostu, ta sytuacja...
mocno mnie przerasta.
- A co ja mam powiedzieć? Wątpię bym
kiedykolwiek pogodził się z tym, że Sihyounga nie ma już z nami.
Wszystko przez jakiegoś pieprzonego sukinsyna. Nagle zachciało się
draniowi linki rozwieszać, nagle! Najgorsze jest to, że za każdym
razem jak zamykam oczy... widzę jego głowę... bez reszty ciała, w
kałuży krwi. - Chwyciłem się za głowę i zacisnąłem oczy, po
chwili je otwierając. - Nie mogę spać, a jak już zasnę to mam
ten koszmar ponownie przed oczami.
Patrzyłem jak Yi lekko się unosi, by
dosięgnąć mojej ręki. Chwycił ją i trzymał, patrząc w oczy,
nie odzywając się. Przez minutę, która zdawała się być
wiecznością, zapadła cisza, która została przerwana przez
bzyczenie i głos strażnika.
- Bez dotykania! Trzy minuty! Macie
jeszcze jedenaście.
Obaj w tym samym momencie spojrzeliśmy
na lustro i uśmiechnęliśmy się.
Jego uśmiech. Brakowało mi tego. Wciąż
brakuje. Muszę tu tkwić jeszcze dwa lata. Jeśli w ciągu tych
dwóch lat będę się grzecznie zachowywał, wypuszczą mnie
wcześniej, na warunkowym. Dostanę prace społeczne, wrócę do
pracy, ale będę z nim. Przy nim. U jego boku.
Nie mogę się doczekać, tęsknię. Tęsknię nawet pomimo tego, że
on tu teraz jest. Siedzi naprzeciw i się uśmiecha. Pomimo
zmęczenia, uśmiecha się. To się dla mnie liczy. Pomaga mi i
podnosi na duchu. Jego uśmiech jest najcudowniejszą i
najwspanialszą rzeczą w tych szarych murach.
Siedzieliśmy przez ostatnie minuty,
patrząc się na siebie i uśmiechając. Badając wzrokiem i
zapamiętując każdy, nawet najdrobniejszy milimetr, fragment ciała.
Wierzył we mnie, to mi wystarczyło. Był ze mną i mnie wspierał.
Cenniejsze niż worek złota. Kochał mnie, mimo tego, co zrobiłem.
Zabiłem, zamordowałem z zimną krwią w odwecie, a on? On mnie
kochał, pomimo wszystkiego.
Mała rzecz, a cieszy.
Cześć! ^^ Bardzo spodobało mi się Twoje opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny! ❤
OdpowiedzUsuń